wtorek, 28 kwietnia 2015

Hipnotyzer - Rozdział 5

Krótka notka od autora

Pewnie niektórzy z Was zauważyli, że musiałam przesunąć termin publikacji
tego rozdziału. Przepraszam, dużo osób się upominało, ale
nie miałam wyboru.

Miłego czytania, czekam na Wasze opinie.
Spider

ROZDZIAŁ 5

– Morth? Morth?! – Linette weszła w jedne z drzwi na korytarzu na piętrze i podążyła jego śladem, po czym zeszła drewnianymi schodami do pomieszczenia, które mieściło się, jak gdyby w piwnicy.

– Kto się tak drze?! – Zachrypnięty, męski głos zawarczał z kąta pomieszczenia.

– Linette. – Kobieta zatrzymała się na końcu schodów i skrzyżowała ręce na piersiach.

– Zakłócasz mój spokój. – Powiedział mężczyzna wynurzając się z ciemnego kąta, w którym tkwił jeszcze chwilę temu.

Morth był pochylonym w przód, chudym niemalże, jak patyk mężczyzną chodzącym w czarnym garniturze z czarną koszulą. Był trochę nieproporcjonalnie zbudowany, jego ręce były nieco dłuższe niż być powinny, to samo dotyczyło nóg. Mimo tego wyglądał w miarę normalnie, dopóki nie wyszczerzył tych swoich białych zębów.

– Mimo to lubię, jak tu przychodzisz. – Powiedział po chwili, uśmiechając się.

– Słyszałam, że Albert i Edward znowu zrobili coś Twojemu pupilowi.

– Tak, ale wiesz… ile razy by go nie zabili nie umiem się gniewać na Alberta. Przecież tyle mu zawdzięczam. – Podszedł do kobiety i stanął blisko niej. – Co Cię do mnie sprowadza, cukiereczku?

– Muszę mieć zawsze, jakąś konkretną sprawę? – Spytała siadając w wielkim, miękkim fotelu, w którym zwykle siadywał mężczyzna urzędujący w tamtych ciemnych kątach pośród pająków i kurzu.

– Za dobrze Cię znam.

– Masz rację. – Przyznała po chwili milczenia. – Słyszałeś już o Naszej, nowej lokatorce?

– Imię chyba na R, tak? Christian coś mówił, ale zazwyczaj nie za specjalnie go słucham, jak wiesz. Jestem swoim panem.

– Rosaline.

– A, tak. – Morth stanął obok fotela i patrzył z góry na Linette. – Wspominał. Czemu o niej rozmawiamy?

– Nie chciałbyś może jej trochę postraszyć? – Na twarzy mężczyzny wymalował się szeroki, lekko złowrogi uśmiech, gdy kobieta wypowiedziała takie słowa.

– Co masz dokładnie na myśli?

– Jest strachliwa, będzie się z czego śmiać. Możesz się trochę zabawić.

– Oj byłoby wspaniale… ostatni raz w tym domu straszyłem Edwarda, kiedy jeszcze choć odrobinę się mnie bał.

– Należy Ci się.

– Twój braciszek nie będzie zły? – Morth zadał to pytanie lekko złośliwym tonem.

– Nie musi wiedzieć. – Linette puściła do niego oko. – Rozegraj to dyskretnie, nie ma większego specjalisty od chowania się w mroku, jak Ty.

– To mi schlebia. Wszystko byłoby pięknie, ale jaki Ty masz interes w tym, że poddajesz mi takie diabelskie pomysły?

– Absolutnie żaden. – Linette poderwała się z fotela i ruszyła w stronę schodów, ale Morth zagrodził jej drogę.

– Nie okłamuj mnie, cukiereczku. – Jego długie palce musnęły jej podbródek.

– Po prostu uważam, że można się nią trochę pobawić. Dlaczego tylko Christian ma mieć do tego prawo?

– Podoba mi się takie myślenie. – Uśmiechnął się Morth. – Twój braciszek chciałby to, co najlepsze tylko dla siebie.

– Baw się dobrze. – Pożegnała go równocześnie tymi słowami, wchodząc już na schody prowadzące do wyjścia.

***

Christian zmierzał właśnie na piętro – obiecał Rosaline, że zejdzie z nią na obiad. Jak zwykle jego ręce były założone za plecami, a włosy delikatnie kołysały się pod wpływem jego ruchu. Gdy jego stopy stanęły w korytarzu, jego brązowe oczy zwróciły się na Linette, która wychodziła z doskonale znanych mu drzwi.

– Co robiłaś u Mortha? – Christian widział, że jego siostra wyglądała na zaskoczoną i lekko speszoną, mimo że starała się to maskować.

– Byłam z wizytą. Ostatnio rzadko wychodzi.

– Ostatnio? Masz na myśli od przyjścia na świat, tak? – Spojrzał na nią lekko lekceważącym spojrzeniem. Nigdy nie umiała kłamać patrząc w jego oczy i mężczyzna doskonale miał tego świadomość.

– Daj spokój, po prostu wpadłam do niego chwilę pogadać. – Wzruszyła ramionami i zmieniła temat. – Pójdziemy dziś po kolacji do Ciebie?

– Po co? – Spytał podejrzliwie.

– Napić się po kieliszku wina, porozmawiać, może jeszcze w czymś Ci pomóc?

– Nie, dziękuję. – Powiedział bez zastanowienia. – Poza tym, wieczór zamierzałem spędzić w towarzystwie Naszego gościa.

– Umówiliście się już? – Wyraz twarzy Linette zmienił się gwałtownie.

– Można tak powiedzieć. Idź do jadalni, nieelegancko jest spóźniać się na posiłki. – Ukrócił temat i wyminął ją idąc w stronę drzwi od sypialni Rosaline.

Stanął przed nimi i gdy upewnił się, że jego siostra zniknęła na schodach delikatnie zapukał. Pozwolił sobie uchylić lekko drzwi, gdy po dłuższej chwili odpowiadała mu cisza. Spojrzał na młodą kobietę, która spała na lewym boku – plecami do drzwi. Właśnie dlatego bezszelestnie wszedł do jej pokoju i bez wydawania jakichkolwiek dźwięków znalazł się przy jej łóżku.

Jego ciepła dłoń spoczęła na obolałym boku Rosaline. Mężczyzna trwał tak chwilę w kompletnym bezruchu, a po nie więcej niż minucie, kobieta otworzyła delikatnie oczy. Widząc nad sobą pana domu uśmiechnęła się mając zaspane oczy. Christian oderwał delikatnie dłoń od jej ciała i bez słowa pomógł jej się podnieść, chwytając ją za dłoń.

– Wybacz, że musiałem wyrywać Cię ze snu . – Powiedział w końcu, gdy Rosaline stanęła prosto.

– Żaden problem, ale… jakim cudem mnie pan obudził? Nie słyszałam, żeby coś pan do mnie mówił, nie poczułam żadnego szarpnięcia.

– Mam swoje sekrety. Wiążą się z tym, czym się zajmuję. Kiedyś Ci pokażę. – Obiecał, wychodząc z nią z pokoju.


– Dobrze. – Twarz kobiety się roześmiała. 

SPIDER

czwartek, 16 kwietnia 2015

Hipnotyzer - Rozdział 4

ROZDZIAŁ 4

Rosaline poczłapała na śniadanie. Ze schodów schodziła wolniej niż zwykle, oczywiście nie umknęło to uwadze pana domu i Linette, którzy z salonu kierowali się w stronę jadalni.

– Dzień dobry. – Powiedziała siostra Christiana spoglądając na nią lekko podejrzliwym spojrzeniem.

– Jak noc? – Wzrok jej brata niewiele różnił się od tego, który zwykle mu towarzyszył. 

– Dobrze, choć… musiałam spaść z łóżka. – Rosaline wiedziała, że od zwykłego upadku niemożliwy byłby tak duży siniak, ale chciała sobie tak to tłumaczyć. – Boli mnie teraz biodro, a to trochę utrudnia chodzenie.

– Pomogę, jeśli pozwolisz. – Christian obszedł ją i stając po jej lewej objął ją i wsunął rękę pod jej prawe ramię.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się delikatnie.

Linette stała obojętnie – może dlatego, że nic nie mogła zrobić, a może po prostu nie chciała? Rosaline spojrzała na nią tylko przelotnie. W oczach tej kobiety na moment – gdy Christian ją objął – pojawił się dziwny, niezidentyfikowany błysk, który ciężko było interpretować.

– Musisz bardziej na siebie uważać. – Mówił Christian, gdy pomagał jej usiąść przy stole. – W tym domu nie trudno o tragedię.

– Postaram się. – Rosaline uśmiechnęła się, a chwilę później zorientowała, że słowa mężczyzny mogą być i zapewne są dwuznaczne.

– Linette, przejdź się do matki Mortha i spytaj o jakieś zioła.

Siostra pana Chaveza spojrzała na niego lekko nieprzyjemnym wzrokiem. Rosaline wywnioskowała z tego, że chyba nie spodobał jej się ten pomysł.

– Nie trzeba, poradzę sobie. – Powiedziała od razu i kobieta zmieniła trochę wyraz twarzy.

– Chociaż odniosę Cię po śniadaniu do pokoju. Powinnaś ograniczać chodzenie, dopóki nie przestaniesz odczuwać ból.

– Christian, pamiętasz, że prosiłeś mnie o pomoc po śniadaniu? Zdawało mi się, że ta sprawa nie może czekać. – Napomknęła Linette bardzo starannie ukrywając o jaką „sprawę” chodzi.

– Pięć minut Cię nie zbawi, moja droga siostro.

– Jej nie zbawi nawet godzina albo dwie! – Do jadalni wszedł roześmiany mężczyzna o brązowych włosach wyglądających, jak gdyby strzelił w nie piorun burzy trwającej nadal na zewnątrz.

– Albert, poznaj… – Zaczęła Linette, lecz mężczyzna sam jej przerwał podchodząc energicznym krokiem do młodej kobiety, którą widział pierwszy raz w życiu.

– Rosaline! Jak miło Cię w końcu poznać, Christian tyle o Tobie opowiadał. – Ucałował ją w rękę.
– Naprawdę? – Kobieta obejrzała się ze szczerym uśmiechem na pana domu, który nie zareagował w żaden sposób, a przynajmniej nie pokazał żadnych emocji.

– Mówił, że jesteś piękna, ale słowa nie oddają urody. – Albert poprawił ołówek za uchem, a Cassie wywróciła oczami słysząc takie słowa.

– Albert, siadaj. – Christian zgasił go chłodnym spojrzeniem i mężczyzna żegnając Rosaline uśmiechem zajął swoje miejsce.

Na posiłek dotarł jeszcze Edward – uczeń Alberta. Przez całe śniadanie opowiadali o swoim nowym eksperymencie. Na początku widać było, że każdy skupiał się na historii, ale po pierwszych dziesięciu minutach opowieści naukowca o jakichś dziwnych i zrozumiałych tylko dla jego ucznia obliczeniach, nikt już nie słuchał. Cassie wbiła swoje naszpikowane igłami spojrzenie w Edwarda, który zaaferowany był na tyle nowym przedsięwzięciem, że nie zwracał na to uwagi. Linette zajęła się jedzeniem – wlepiła wzrok w talerz, skupiając się na tym, co konsumowała. Rosaline natomiast raz po raz spoglądała na Christiana. Sama nie wiedziała dlaczego, ale starała się to robić dość dyskretnie. Pan domu widział to i nawet ze dwa razy odwzajemnił, choć nie uśmiechał się do kobiety, tak jak ona do niego.

– Pozwolisz? – Pan Chavez  stanął obok krzesła Rosaline i wyciągnął do niej otwartą dłoń.

Kobieta z uśmiechem podała mu rękę, choć nie wiedziała o co mu chodzi. Mężczyzna ku jej zdziwieniu wziął ją na ręce, jak zapowiedział – Rosaline dopiero teraz przekonała się, że nie żartował. Kiedy niosąc ją opuszczał jadalnię, Linette ciągnęła za nim wzrokiem.

– Zazdrosna jesteś? – Usłyszała głos młodszej siostry, która obserwowała jej reakcję.

– Co to za pytanie, Cassie? – Kobieta odwróciła wzrok od brata i spojrzała na dziewczynkę.

– Tak po prostu. – Powiedziało dziecko z obojętnym wyrazem twarzy.

Linette zamilkła. Zmierzyła siostrę podejrzliwym spojrzeniem i na moment obróciła jeszcze wzrok w stronę drzwi od jadalni wychodzących na hol ze schodami. Christian i Rosaline zniknęli jej w korytarzu na piętrze.

Mężczyzna odniósł Rosaline do łóżka, wypełniając swoje słowa. Położył ją delikatnie i ostrożnie, jak gdyby w obawie o przysporzenie jej większego bólu na równo rozłożonej po powierzchni łóżka kołdrze i spojrzał na nią niewiele różniącym się od każdego, innego wzrokiem. Za moment bez słowa podszedł do szafy i wyjął z niej koc, leżący na dolnej półce, którym nakrył kobietę bez większej krępacji.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego życzliwie.

– Gdyby cokolwiek się działo, wystarczy wołać. – Mówiąc to założył ręce za plecy.

– Naprawdę pan uważa, że jestem… piękna? – Spytała nieśmiało po dłuższej chwili milczenia Rosaline.

– Oczywiście. – Potwierdził podchodząc bliżej i dotykając ją delikatnie palcami po kościach policzkowych. – Jesteś jak biały, delikatny kwiat, który chronię przed burzą.

Na twarzy Rosaline wymalował się dość spory uśmiech i delikatne rumieńce, jakby malarz pociągną różową farbą po jej policzkach. Pan Chavez oderwał leniwie dłoń od jej twarzy i wyprostował się, skręcając ciało delikatnie w stronę wyjścia.

– Uważaj na ten siniak. Przyjdę pomóc Ci zejść na obiad. – Zadeklarował i opuścił pokój w milczeniu, wychodząc majestatycznym, jak zawsze krokiem.

Rosaline odprowadziła go wzrokiem. Długo po jego wyjściu wpatrywała się jeszcze w zamknięte drzwi od pokoju zadając sobie pytanie, które w jej głowie pojawiło się stosunkowo późno od wyjścia arystokraty – skąd wiedział o siniaku, skoro ona ani razu o tym nie wspomniała?


– To w sumie logiczne, że od upadku ma się siniaka. – Pomyślała. Wydawało jej się to dobrym wyjaśnieniem, a nawet jeśli miała jakieś wątpliwości to chciała w ten sposób tłumaczyć sobie to wszystko. 

SPIDER

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Hipnotyzer - Rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

Rosaline nie poznała nikogo więcej. Obiad zjadła w towarzystwie całego rodzeństwa rodziny Chavezów. Ciężko było jej, co prawda znieść niemiłe spojrzenie Cassie, ale gdy Christian ją za to skarcił, było łatwiej jeść i atmosfera nieco się rozluźniła.

Po posiłku posprzątała oczywiście służba. Linette zabrała gdzieś młodszą siostrzyczkę, lecz zniknęły tak szybko, że Rosaline nawet nie zdołała pomyśleć dokąd mogłyby iść i po co? Pozostała ponownie w towarzystwie dostojnego pana domu, który z jadalni poprowadził ją do salonu, trzymając delikatnie jej rękę. Kobieta odbierała to, jako opiekuńczy gest, nie mogła w końcu ukrywać przed sobą faktu, że niewielu ludzi na świecie pozwoliłoby mieszkać w swoim domu nieznajomej osobie z amnezją.

– Może herbaty albo kieliszek dobrego wina?

– Jest pan nazbyt uprzejmy. – Uśmiechnęła się Rosaline. Nie ukrywała, że nie chciała korzystać zbytnio z gościnności. Nie miała w końcu, jak się zrewanżować.

– Nalegam. – Christian się nie uśmiechał, ale był rzeczywiście bardzo miły. Chociaż jego dość chłodny ton głosu był raczej mylący.

– Mogę prosić herbatę. – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, mężczyzna kiwnął na służącego w drzwiach, który dość ospałym krokiem zniknął z ich progu.

Zapadła cisza, ale tylko na moment. Za niedługą chwilę do salonu wpadł chłopak – wyglądał na piętnaście… może szesnaście lat. Nosił białą koszulę wyciągniętą na brązowe spodnie. Na głowie miał brązową, potarganą czuprynę, ale jego zielone oczy – choć odrobinę roztrzepane – wyglądały na ciepłe i sympatyczne.

– Wuju, wuju! – Mówił dość donośnie, podbiegając do Christiana. – Pan Albert… robiliśmy doświadczenie i dolałem za dużo takiego zielonego roztworu i wybuchło Nam i pies pańskiego kuzyna trochę zwariował i musimy go gdzieś zamknąć!

– Co? – Młodzieniec mówił dość szybko i chaotycznie, ale Rosaline zrozumiała wszystko i dlatego to pytanie przeszło przez jej usta.

– Wsadźcie go do jakiejś klatki, jest mały to się zmieści. Niech Albert wypuści jakiegoś, swojego ptaka. I uważajcie, żeby nic nie zniszczył. Nie mam ochoty jechać po nowe dywany do miasta. Znowu. – Podkreślił ostatnie słowo z niemiłym spojrzeniem.

– Tak, wuju. – Powiedział pośpiesznie chłopak i oddalił się biegiem.

– Co? – Powtórzyła pytanie Rosaline, gdy młodzieniec opuścił salon.

– To był Edward. Dobry chłopak, ale zbytnio dramatyzuje w większości sytuacji. Nie chodzi do szkoły, uczy go syn brata mojego ojca, Albert Chavez. Ma nieprzeciętny umysł, siedzi zazwyczaj w swojej pracowni, nie wnikam w jego eksperymenty i obliczenia. Ten wybuch, który słyszeliśmy przed obiadem to była zapewne ta mieszanka, która się przelała.

– Ciekawe… hobby. – Rosaline nawet nie zauważyła, że zapomniała o kwestii zdziczałego psa.

– W rzeczy samej.

– Herbata. – Wymamrotał służący stając obok kobiety i dość powolnym, jak na człowieka ruchem podając jej na srebrnej tacy kubek z parującym napojem, pachnącym leśnymi owocami.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się delikatnie, a gdy przyjemnie ciepły kubek znalazł się w jej rękach, lokaj wywlekł się z sali, a tempo wcale nie było bardziej ekstremalne.

Rosaline pociągnęła łyk herbaty. Poczuła smak, którego dotąd nie znała. Były to owoce leśne, ale smakowały inaczej. Kobieta miała amnezję, ale pamiętała, jak smakowała taka, kupiona herbata i to z pewnością nie było to.

– Ciekawy smak. – Spojrzała na pana domu, który od początku rozmowy stał z założonymi za plecami rękami i patrzył na nią, siedzącą na czerwonej kanapie.

– To nie są kupne herbaty. – Uprzedził jej pytanie, jakby czytał w jej myślach. – Matka mojego kuzyna, którego jeszcze nie poznałaś robi je sama.

– Bardzo dobra, proszę jej to przekazać.

– Zapewne sama się na nią natkniesz w przeciągu następnych dni, tak jak na innych mieszkańców tego domu. Jest większy niż Ci się wydaje.

***

Nadszedł wieczór. Niebo pociemniało jeszcze bardziej niż za dnia. Nie było gwiazd, ani księżyca – wszystko w dalszym ciągu spowite było grubą warstwą burzowych chmur, które nie zamierzały ustąpić. Rosaline z kolacji wyszła w towarzystwie Linette. Domowniczka odprowadziła ją pod same drzwi jej sypialni.

– Dobranoc. – Rzekła tylko i zawróciła.

Rosaline już zamykała drzwi, jednak przez chwilę widziała, jak Linette otworzyła drzwi przy schodach. Były tam inne, kamienne schody, ciągnące się najpewniej w dół. Panowała tam ciemność, więc nie można było tego stwierdzić.

Kobieta zamknęła drzwi od swojej sypialni. Nie widziała już, czy Linette weszła głębiej czy nie – nie chciała patrzeć zbyt długo, jeszcze kobieta zorientowałaby się, że widziała, co skrywają drzwi, a przecież jedna z zasad brzmiała, że nie wolno jej ich otwierać, a co za tym szło? Zapewne powinna nie mieć pojęcia o tych schodach, które się za nimi znajdują.

Rosaline odrzuciła pomysł zastanawiania się nad tym. Zamierzała udać, że nic nie widziała. Nie chciała się narażać na niełaskę u żadnego z domowników, a już na pewno nie u Christiana czy Linette, która zapewne była mu bardzo bliska, jako siostra.

Umyła się w łazience w swoim pokoju i przebrała w piżamę. Jej pokój tonął w nocnej ciemności, ale rozświetlała ją świeca paląca się na jej szafce nocnej. Kobieta właśnie zdała sobie sprawę, że przecież sama jej nie zapalała.

– Pewnie ktoś tu był. – Pomyślała wzruszając ramionami. W tym momencie to nie była istotna dla niej sprawa.

Położyła się i nakryła kołdrą. W jednej chwili ogarnęło ją przyjemne uczucie ciepła, które wywołało delikatny uśmiech na jej twarzy i poczucie senności. Łóżko było miękkie i duże, a jej głowa lekko zapadała się w puchową poduszkę – idealne warunki do spokojnego snu.
Zgasiła świeczkę lekkim podmuchem powietrza, który wydobył się z jej ust i w pokoju zapanował mrok. Jej powieki delikatnie i spokojnie opadły, a ją całą w jednej, szybkiej chwili ogarnął sen.

***

Stanęła naprzeciw drzwi – były otwarte. Patrzyła, jak schody ciągną się w dół spiralnym tropem. Nie wiadomo czemu tam weszła. Jej bose stopy dotykały szarego kamienia, a biała piżama ciągnęła się za nią, jak cień, którego teraz nie miała. Znaczy… chyba nie…

Nie było tam ślisko, ani stromo. Schodki były niewielkie, a jednak się potknęła. Spadła w głąb ciemnych czeluści, turlając się bezwładnie na coraz niższe poziomy aż w końcu zatrzymała się. Jej prawe biodro jako pierwsze dotknęło ziemi, a raczej uderzyło o nią z impetem. Przeszył ją niewyobrażalny ból, jakiego dawno już nie doznała. I obudziła się.

Rozejrzała się nerwowo po pokoju. Deszcz dalej intensywnie padał, a w pokoju nic się nie zmieniło – wszystko było na swoim miejscu, a noc trwała w dalszym ciągu. Kobieta odetchnęła spokojnie i znów położyła głowę na poduszce. Musiała podświadomie myśleć zbyt dużo o tych drzwiach. Pewnie dlatego, że zakazany owoc smakuje najlepiej.

Noc przebiegła spokojnie. Rano Rosaline ponownie otworzyła oczy. Niebo pozostawało szare, ale było bez porównania jaśniej. Kobieta zwlokła się z łóżka, ale gdy postawiła stopy na ziemi i oparła na nich ciężar poczuła ból, który spowodował, że nie podniosła się, a powróciła w pozycję siedzącą na łóżku. Przytrzymała się belki i dopiero wstała.

Zrobiła krok w przód, ponownie przeszyło ją nieprzyjemne uczucie bijące, jak gdyby od prawej nogi. Kobieta podeszła z lekkim trudem do lustra i zdjęła piżamę. To, co w nim ujrzała wprawiło ją w stan chwilowego osłupienia – na jej prawym biodrze widniał ogromny siniak.


– To niemożliwe. – Mruknęła sama do siebie. – Przecież to był tylko sen. 

SPIDER