sobota, 28 marca 2015

Hipnotyzer - Rozdział 2

Krótka notka od autora

Mam do Was małe pytanie, tak przy okazji.
Mam niemałe problemy z magicznym gadżetem "Obserwatorzy".

Ten sam problem miałam na "Cieniu", ale tam jakoś sobie poradziłam,
tutaj nie działa żadna sztuczka. Nie wyświetlają się... po prostu.
Kiedy próbuję ich ustawić, wyświetla się "Ups, wystąpił błąd".

Próbowałam już czyścić historię przeglądania, zrobić to z innej przeglądarki,
a nawet na innym urządzeniu. Nawet założyłam na moment bloga (nowego, nieruszanego)
tam też mam ten problem. O co tu może chodzić?

Będę wdzięczna za pomoc. :)
Miłego czytania i czekam na Wasze opinie. :)

ROZDZIAŁ 2

– Jestem Linette Chavez, a ta posiadłość należy do mojego brata, Christiana Chaveza. Mamy też młodszą siostrę Cassie. Mieszka z nami też kilkoro krewnych, ale ich poznasz później, skupmy się teraz na tym, co ważne. Pierwsza, najważniejsza zasada brzmi: Nie wolno pałętać Ci się po domu w nocy. Już to przerabiałyśmy. Parter już widziałaś, pora na piętro. Te drzwi Cię nie interesują. – Wskazała te bezpośrednio przy schodach, naprzeciwko których Rosaline stanęła ubiegłej nocy, zanim zeszła na dół. – Na dobrą sprawę to nie masz prawa otwierać żadnych z tych drzwi, które są na tym piętrze poza swoim pokojem i tymi, które są naprzeciwko niego.

Linette nacisnęła klamkę i oczom Rosaline ukazał się kolejny korytarz. Ten jednak różnił się od poprzedniego – na całej, lewej ścianie były usytuowane w równych odstępach okna z pięknymi, gotyckimi łukami w zwieńczeniach. Wychodziły one na część ogrodu, która zdawała się być cmentarzem. Kto normalny ma okna z widokiem na cmentarz?

Prawą ścianę zdobiły piękne obrazy w złotych ramach pozawieszane na przemian z pochodniami. Były to portrety, zapewne upamiętniały dawnych mieszkańców tego domu. Trzeba było przyznać, że postacie były dość… mroczne, jeśli tak można to ująć. To było pierwsze, co przyszło Rosaline na myśl. Można by rzec, że były bardzo poważne, w jakiś sposób podobne w tym do Linette. Na końcu korytarza były ogromne, dwuczłonowe drzwi, które kobieta otworzyła na oścież bez krępacji.
Oczom Rosaline ukazała się monstrualna biblioteka. Regały z książkami zakrywały całe ściany, nie mówiąc o tym, że tworzyły też liczne korytarze.

– Biblioteka. Akurat tutaj możesz chodzić kiedy chcesz.

– Za wyjątkiem nocy? – Spytała dla pewności Rosaline.

– Szybko się uczysz. To dobrze. Im wcześniej pojmiesz te zasady tym lepiej dla Ciebie. W niektóre rzeczy po prostu nie powinno się wtykać nosa.

Rosaline zamilkła. To, co usłyszała zabrzmiało trochę dziwnie i obudziło w jej głowie tajemnicze myśli, które odnosiły się do sensu wypowiedzianych przez Linette słów. Kobieta nie dostała, jednak szansy, aby to przemyśleć – domowniczka przerwała jej stan zadumania.

– Zostawiam Cię. Obiad jest o szesnastej. Śniadanie jadłyśmy same, ale bądź przygotowana, że tym razem poznasz domowników. – Powiedziała i zaczęła iść w stronę drzwi, które były przejściem do korytarza ze schodami.

Rosaline pociągnęła za nią wzrokiem, a gdy zniknęła z jej pola widzenia, obróciła swoje spojrzenie na jedno z okien. Wciąż padało. Krople wody bębniły o marmurowe nagrobki tonące w błotnistej ziemi. Jak na rodzinny cmentarz Chavezów było ich tam całkiem sporo. Z tego można było wnioskować, że ród był dość wiekowy tak samo, jak ta posiadłość. Ale niezależnie od tego, ile miała lat – była bardzo dobrze utrzymana.

Gdy błyskawica rozproszyła burzowy mrok, Rosaline ocknęła się z przemyśleń. Odwróciła się i gwałtownie odskoczyła w tył – zobaczyła obok siebie najprawdopodobniej Cassie, (w końcu, kto inny mógłby to być?) siostrę Linette. Niska dziewczynka, trzymająca swoją, szmacianą lalkę, niemająca więcej, jak dziewięć lat. Jej dziwne, jak gdyby podejrzliwe spojrzenie ciemnych oczu, jakie spoczywało na Rosaline przyprawiło ją o dreszcze.

– Mogę Ci jakoś pomóc? – Spytała i uśmiechnęła się delikatnie nie pokazując zdziwienia. Czyżby tak bardzo się zamyśliła, że nie słyszała, jak dziecko weszło w korytarz?

Cassie milczała. Wpatrywała się w nią tak intensywnym spojrzeniem, jak gdyby czytała jej w myślach. Rosaline szybko zaczęła czuć się niekomfortowo. Na jej plecach pojawiły się ciarki, a ręce zesztywniały z niewiadomego powodu. Doszła do wniosku, że pora odejść. Bez słowa obeszła dziewczynkę i cofając się w stronę drzwi, wyszła na korytarz ze schodami. Niewiele myśląc zbiegła po nich dość gwałtownie, nie miała ochoty na kolejne spotkanie z dzieckiem. Ale przecież to tylko mała dziewczynka, prawda?

***

Czas do obiadu Rosaline spędziła czytając książkę w bibliotece – nie miała żadnych, innych pomysłów, co miałaby robić. Gdy pozostał jeszcze kwadrans do posiłku, kobieta pojawiła się na schodach. Zeszła po nich na parter i natknęła się na pana domu. Nie miała, co do tego wątpliwości. Miał długie, jasne, proste jak struny włosy i brązowe, dziwnie spokojne, ciemne oczy, których spojrzenie spoczywało teraz na Rosaline. Nosił białą koszulę i bordową garniturową kamizelkę, a na tym wszystkim czarny frak i do kompletu czarne spodnie z eleganckimi butami. Pod szyją miał zawiązaną czarną apaszkę w bordowy wzór – wyglądał jak prawdziwy arystokrata, którym zapewne był. Nie był jednak dużo starszy – Rosaline obstawiała, że był kilka lat starszy od Linette, a więc ją i jego mogło dzielić zaledwie dziesięć lat. Mężczyzna wyglądał, jakby na kogoś czekał.

– Zapewne panna Rosaline. – Stwierdził i nie dał jej nawet potwierdzić swoich słów, jak gdyby był pewien, że są one prawdziwe. – Jak podoba się pani mój księgozbiór? – Spytał, bez emocji spoglądając w jej błękitne oczy.

– Imponujący. – Uśmiechnęła się i właśnie przez jej głowę przeleciało pytanie: Skąd pan Chavez wiedział, że była w bibliotece, skoro poznali się dopiero teraz?

– Pozwól. – Ujął jej dłoń delikatnie, jak płatek róży i zaprowadził do jadalni.

Odsunął jej krzesło i poczekał aż usiądzie, aby je przysunąć. Trzeba było przyznać, że był niezwykle szarmancki, jak na arystokratę przystało. Wciąż byli sami. W jadalni panowałaby martwa cisza, gdyby nie ulewa dająca o sobie znać bębnieniem o wszystko, co możliwe. Służący dopiero rozkładali nakrycia. Rosaline przyglądała im się uważnie – musiała przyznać, że byli dość dziwni. Mieli tępe oczy. Tkwiła tam jakaś dziwna pustka. Zachowywali się i wyglądali, jak maszyny zaprogramowane do wykonywania określonych czynności. A może po prostu mieli tak obojętne wyrazy twarzy? Może było to znudzenie służbą? Ciężko było stwierdzić, ale Rosaline odrzuciła pomysł na zastanawianie się nad tym. Nie było to chyba warte jej czasu.

– Jestem naprawdę bardzo wdzięczna za pańską gościnę. – Powiedziała w końcu przerywając milczenie, w jakim oboje tonęli jeszcze chwilę temu.

– Żaden problem. Gdybyś czegoś potrzebowała, nie obawiaj się prosić. Służę pomocą, jeśli tylko będę umiał.

Rosaline odpowiedziała mu uśmiechem. Był całkiem miły, choć było w nim coś intrygującego, kobieta uznała, że skoro są sami to jest to dobry moment, aby spytać go o Cassie.

– Mam wrażenie, że pana młodsza siostra nie jest zadowolona z mojej obecności tutaj.

– Cassie to dość specyficzne dziecko. Nie zaprzątaj sobie nią głowy. – Polecił łagodnym tonem mężczyzna.

– Skoro pan tak twierdzi. – Rosaline posłała mu łagodny uśmiech. Mężczyzna zamilkł na moment, a po kilku chwilach, gdy wyglądał, jakby miał zamiar się odezwać, przez cały dom przeszedł potężny grzmot, który sprawił, że aż zatrząsł się cały stół. – Te pioruny potrafią mocno bić. – Kobieta postawiła swoją szklankę spowrotem do właściwej pozycji.

– To nie burza. – Mruknął Christian.

– Więc co? – Rosaline popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.

– Christian, pozwól proszę na moment. – Linette nagle pojawiła się w drzwiach przerywając im rozmowę.

Rosaline liczyła, że usłyszy odpowiedź na swoje pytanie, ale nadzieja jest matką głupich. Pan domu oddalił się bez słowa, urwał całkowicie konwersację i wyszedł z siostrą do holu tak, że ani ona, ani on nie byli widoczni dla pozostałej w jadalni, młodej kobiety.

– Nic nie pamięta. – Oznajmiła bratu Linette. – Nie będzie się pałętać tu po nocy, najwyżej raz się ją przestraszy i się nauczy.

– Dobrze.

– A zmieniając temat… napijemy się dziś wieczorem?

– Jedyne momenty, kiedy razem pijaliśmy to na uroczystościach rodzinnych, a ostatnio dość często mnie o to prosisz. – Mówił Christian z podejrzliwymi oczami.

– Nie wolno mi napić się z własnym bratem?

– Nie mnie osądzać, wolno czy nie. Możesz przyjść do mnie wieczorem, jak dopilnujesz, że nasza nowa lokatorka położyła się spać.


– Świetnie. – Linette uśmiechnęła się delikatnie. 

SPIDER

środa, 18 marca 2015

Hipnotyzer - Rozdział 1

Krótka notka od autora

Macie nowe opowiadanie... ;)
Mam nadzieję, że skoro "Cień" sie podobał, to "Hipnotyzer" również
przypadnie Wam do gustu. Jak wszyscy wiemy nie stawiam na krwawe, wywracające
flaki horrory, a bardziej na psychozy. :)

Blog jest oczywiście jeszcze troszkę w trakcie dopracowywania, ale myślę,
że nawet jeśli się coś zmieni to nie będą to jakieś oszałamiająco wielkie innowacje.

Miłego czytania, czekam na Wasze opinie.
Spider

ROZDZIAŁ 1

Rosaline obudziła się w nieznanym jej pokoju. Podniosła się na łokciach i rozejrzała po dość sporym pomieszczeniu z pałacowymi meblami zatopionym w półmroku. Odczuwała lekkie zawroty głowy, ale nic nie było gorsze od tej pustki w jej pamięci. Próbowała przypomnieć sobie – co tam robi? Gdzie jest? Ale na próżno – we wspomnieniach miała tylko głuchą ciszę i ciemność.

Za oknem niebo było ciemne, ciężko było ocenić która mogła być godzina, a w pokoju nie było żadnego zegarka. Padał deszcz, którego dźwięk był całkiem przyjemny w obecnym momencie – lepsze to od całkowitego milczenia w takiej sytuacji.

Młoda kobieta poleżała tak jeszcze chwilę, aż nagle zdała sobie sprawę z pewnego faktu – miała na sobie swoją, koszulę nocą. Pamiętała ją, zawsze w niej spała. Wstała i trzymając się łóżka ponownie się rozejrzała. Na podłodze, obok krzesła, z którego zapewne spadł leżał jej cienki, aksamitny, długi szlafrok w kolorze szarości, który narzuciła na siebie. Pachniał jej perfumami – stąd wiedziała, że należy do niej. Spojrzała na drzwi, które choć były zamknięte, swoją dolną szczeliną wpuszczały do pokoju słabe światło z korytarza.

Rosaline otworzyła je ostrożnie. Wychyliła się na korytarz, na którego bordowych ścianach wisiały ozdobne świeczniki. Kobieta stanęła bosymi stopami na drewnianej podłodze. Nikogo nie było. Liczyła, że usłyszy czyjąś obecność. Może dowiedziałaby się, skąd się tam wzięła?

Stanęła przed wyborem niby pozornie prostym, ale jednak tak ryzykownym – mogła wrócić do pokoju i odczekać aż zrobi się jasno lub pójść kogoś szukać. Zwróciła swoje oczy na moment na okno w korytarzu – niezależnie od godziny, która była raczej nie zanosiło się na szybkie rozpogodzenie. A więc wybór był prosty. Zaczęła iść w lewą stronę, w głąb korytarza – tylko tamten kierunek miała do wyboru, bowiem pomieszczenie, w którym się obudziła było na samym jego końcu. Szła jak kot – bezszelestnie. Jej szlafrok ciągnął się lekko po ziemi, lecz jego delikatny materiał nawet dotykając podłogi nie wydawał żadnego dźwięku.

Nagle – trzask. Rosaline aż podskoczyła i gwałtownie odwróciła się za siebie, czując jak serce stanęło jej w gardle. Nadal, jednak była sama, otoczona bębnieniem deszczu.

– To… pewnie przeciągu w pokoju. – Pomyślała, chociaż nerwowo, odruchowo potarła ramię. – Nie zamknęłam przecież drzwi. – Uświadomiła sobie nagle i jej serce opadło do właściwego poziomu.

Postała chwilę bez ruchu, błądząc bezsensownie wzrokiem po kilku, zamkniętych drzwiach, które minęła po czym ruszyła dalej w tym samym kierunku. Kilkanaście kroków i dotarła do końca – przed nią były jeszcze jedne drzwi, również zamknięte, a po jej lewej duże, szerokie schody wyłożone bordowym dywanem w kolorze ścian z przepięknie rzeźbioną poręczą, które w lekkim zakrzywieniu biegły wzdłuż ściany i prowadziły na parter pokaźną liczbą schodków.

Rosaline nie zamierzała nawet próbować otwierać drzwi przed którymi stała. Bez zastanowienia położyła rękę na grubej, gładkiej, lekko błyszczącej poręczy i schodząc ostrożnie patrzyła jak jej oczom ukazuje się piękny, ozdobny hol i wielkie wrota prowadzące najpewniej na zewnątrz. Kiedy jej nagie stopy dotknęły ponownie drewnianej podłogi, tym razem w holu, a ona rozejrzała się i przykuła uwagę do ozdobnego żyrandola ze świecami zdała sobie sprawę, jak bogaci ludzie muszą tu mieszkać.

Poczuła nagle chłód. Nigdy w życiu nie doświadczyła tego uczucia tak gwałtownie. W ułamku sekund ogarnęła ją gęsia skórka, poczuła nieprzyjemne dreszcze. Po chwili, jak grom z jasnego nieba spadło na nią uczucie czyjegoś spojrzenia – było to tak nagłe, jak to zimno, które ją owiało.
Nie mogła się powstrzymać i odwróciła się. Była przekonana, że kogoś zobaczy – miała wrażenie, że nigdy w życiu, żadnej swojej decyzji nie była bardziej pewna, jak w tym momencie. Jednak się pomyliła – nie ujrzała nikogo. Zrezygnowana obróciła twarz znów w stronę wejścia.

Uderzyło ją zaskoczenie. Mimowolnie odskoczyła w tył, znów czując to samo uczucie wyrywającego się serca. Z jej gardła nie wydarł się jednak żaden krzyk – czyżby nie był w stanie? Sama nie wiedziała. Spojrzała na dorosłą kobietę w granatowej, prostej sukni. Nie było w niej nic strasznego, nic niezwykłego. Jej twarz była nawet całkiem życzliwa, gdyby nie gościło tam niezadowolenie.

– Nie powinnaś pałętać się po tym domu po nocy. – Powiedziała półgłosem i wzięła głęboki oddech.

– Przepraszam, ale ja…

– Wracaj lepiej do pokoju. Porozmawiamy rano. – Odeszła kilka kroków w stronę salonu, ale Rosaline zatrzymała ją swoimi słowami i błagalnym tonem głosu.

– Poczekaj, proszę. Powiedz mi tylko… co ja tu robię?

Kobieta zatrzymała się i zastygła na moment, jak skała. Po chwili obróciła się, a jej twarz była już zupełnie inna – teraz malowało się tam nie małe zaskoczenie.

– Nie pamiętasz? – Spytała po chwili wpatrywania się w młodą kobietę, a gdy ta pokręciła głową podeszła do niej spowrotem. – Znalazłam Cię ubiegłej nocy w lesie. Jechałaś konno z walizką, ale Twój koń spłoszył się od pioruna, który uderzył w drzewo niedaleko. Spadłaś i trochę się potłukłaś. Zemdlałaś, jak tylko Cię znalazłam. Przywiozłam Cię tu, mój brat zaniósł Cię do wolnego pokoju i pozwolił zostać.

Rosaline wbiła wzrok w ziemię. Właśnie zdała sobie sprawę, że nie pamięta nie tylko przygód z ubiegłej nocy, ale także tego co działo się wcześniej. Usiłowała cokolwiek sobie przypomnieć, ale w jej głowie nie pojawiały się nawet najmniejsze przebłyski wspomnień. Była pewna swojego imienia. Wiedziała też, że opiekował się nią wuj, ale nie pamiętała z jakiego powodu. Ciężko jej było przypomnieć sobie twarze rodziców, a dzieciństwo było dla niej, jak za mgłą.

– Musiałaś uderzyć się w głowę, kiedy spadłaś. – Kobieta uśmiechnęła się prawie niewidocznie, a jej twarz złagodniała, tak jakby nie chciała dodawać kobiecie nerwów. – Dokąd jechałaś?

– Nie wiem.

– Kto jest Twoją rodziną?

– Nie wydaje mi się, żebym miała rodzinę. Wychowywał mnie wujek… chyba. – Mówiła Rosaline patrząc w podłogę, tak jakby to pomagało jej się koncentrować.

– Nie dobrze. Może potrzebujesz czasu, żeby ta chwilowa amnezja minęła. I tak szybko stąd nie wyjedziesz. Takie burze potrafią w tych stronach trwać tygodniami. Pamiętasz chociaż, jak Ci na imię?

– Rosaline.

– Więc Rosaline… chodź, zrobię Ci herbaty.

Kobieta chyba się uśmiechnęła, ale było to tak niewidoczne, że Rosaline nie mogła być tego pewna. Niemniej jednak podążyła za nieznajomą do salonu. Usiadła na kanapie, przed kominkiem zgodnie z jej poleceniem i poczekała, aż wróciła z kubkiem parującego napoju, którego ziołowy zapach rozszedł się po pomieszczeniu i uderzył w jej nozdrza.

– Weź herbatę i wracaj do siebie. – Poleciła nieznajoma, oddając w jej ręce przyjemnie ciepły kubek. – Zostało jeszcze kilka godzin do świtu, powinnaś się jeszcze przespać. Rano ubierz się w którąś sukienkę z szafy.

– To… moje rzeczy ? – Rosaline przemknęło przez myśl, że może na ich widok zdoła sobie coś przypomnieć, jednak niewiele starsza od niej kobieta zgasiła jej tą nadzieję w mgnieniu oka.

– Nie, dałam Ci kilka swoich sukienek. Mam nadzieję, że nie będą za duże.

– A moja walizka? Mówiłaś, że jakąś miałam.

– Miałaś, ale większość rzeczy się wysypała, kilkoro podeptał koń. Z dna wyjęłam tylko Twoją piżamę i ten szlafrok. Przebrałam Cię w nią, nie mogłam dać Ci położyć się w przemoczonej sukience, która i tak była do wyrzucenia.

– A czy…

– Idź już. – Ponagliła ją kobieta, przerywając jej. Na jej twarzy znów coraz mocniej malowało się niezadowolenie.

Rosaline posłusznie pokiwała głową i oddaliła się w stronę przejścia do holu. Zatrzymała się, jednak w progu i odwróciła się twarzą do kobiety, która zdawała się czekać aż odejdzie.

– Dziękuję. – Powiedziała cicho i delikatnymi krokami oddaliła się na piętro, tak jak kazała nieznajoma. Nie wiedziała dlaczego ma nie chodzić po domu po nocy, ale postanowiła tego nie sprawdzać. Przynajmniej nie zamierzała.

SPIDER